Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aż od tego groźnego natężenia oczy stanęły słupem i twarz zesztywniała nieruchomo, jakby z gipsu odlana maska. Chwilę dobrą trwało to konwulsyjne naprężenie twarzy. Amelia nie widziała tego, słyszała tylko, że umilkł nagle, nie wiedząc dlaczego; była pewna, że odpoczywa zmęczony. Ale aptekarz, który siedział naprzeciw niego, zaniepokoił się tém bardzo i dopiéro ochłonął z obawy, kiedy zobaczył ruch muszkułów na twarzy, podobny do ruchu topniejących lodów na rzece; życie zaczęło wracać i ożywiać rysy, a oczy przychodziły do przytomności.
— Co to jest? — spytał chory, wodząc wkoło wzrokiem, jakby sobie coś przypomniéć usiłował — czy ja to widziałem na jawie, czy mi się śniło? Wszak teraz mamy jesień, prawda?
— Tak.
— A więc to był sen, sen podobny widzeniu, bo to było w zimie, śnieg pokrywał pola, drzewa, domy, wtém słowik zaczął cudownie nucić, i śnieg, myśląc, że to wiosna, zaczął tajać, i drzewa zaczęły rozkwitać, i zrobiła się rzeczywiście wiosna, a ja, uszczęśliwiony, zachwycony, poszedłem ku miejscu, zkąd słowicze śpiewanie wychodziło, i uczułem także wiosnę w sobie, a w śpiewie słowika poznałem jéj głos, wiész pan czyj? jéj — Amelii. I zamieniłem się także w słowika, i polecieliśmy w błękit, w nieskończoność, przelatując z gwiazdy na gwiazdę. Cudowny sen. Biedna Amelia! Czy nie wiész pan, co się z nią stało? Gdzie jest teraz?