Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

abym się mścił za tych, co cierpią nie za swoje winy. Muszę to zrobić, muszę! bo inaczéj gotowi zwątpić o sprawiedliwości Bożéj, gotowi uwierzyć, że niéma Boga. Jest Bóg, jest wieczność, jest sprawiedliwość!
Wołał głosem podniesionym, podobnym do dzwonu, jęczącego na wieży.
— Jest Bóg — powtarzał — patrzcie, On posłał Anioła mściciela z mieczem ognistym. Nie bluźnijcie, bo on idzie do was; nieszczęśliwi, upokorzeni, pokrzywdzeni, radujcie się!
Mówiąc to, a raczéj wykrzykując z pełnéj piersi, podniósł rękę do góry i zerwał się z łóżka, usiłując wyjść. Aptekarz przyskoczył i zatrzymał go.
— Ktoś ty? — pytał chory, wpatrując się w niego sztywnym wzrokiem — co śmiész stawać w poprzek dróg moich i przeszkadzasz sprawiedliwości? Tyś szatan, prawda? chcesz bronić tych, których nieprawości uczyniły sługami twoimi? Próżno! ramię Boga silniejsze jest. On zepchnie w czeluście piekielne ich i ciebie. Precz!
I znowu usiłował powstać, i pasował się gwałtownie z aptekarzem, który całéj siły używać musiał, aby go powstrzymać. Amelia także, jakkolwiek cała zcierpła z bólu, rękoma, zimnemi jak lód, przytrzymywała głowę szamocącego się.
— Ha, szatany! — wołał chory — nie puszczacie