Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brał się do powtórnego nabicia pistoletu, który miał mu służyć do obrony w razie jakiegoś przypadku.
Grünwald tymczasem tarzał się w bólu po ziemi, zrozpaczony, że nie może Nuchemowi przeszkodzić w wykonaniu jego zamiaru. Bezsilność doprowadzała go do wściekłości. Wił się i szamotał, jak robak w prochu. Naraz ręka jedna jego uderzyła o jakiś przedmiot twardy, dotknął go po raz drugi, macając, i przekonał się, że to była baryłka. Zaraz przyszło mu na myśl, że to może być ta sama baryłka, o któréj Nuchem mu wspominał, baryłka z prochem. Zadrżał z przestrachu i radości, że znalazł przeciw swojemu wrogowi broń straszną. Co prędzéj dobył z kieszeni noża i przecinał nim z pośpiechem obręcze.
— Co ty tam majstrujesz? — spytał go Nuchem, zaniepokojony długiém milczeniem Grünwalda i stukaniem, jakie wydawał nóż, trącany o drzewo. Ciemność nie pozwalała mu zobaczyć dobrze, czém Grünwald był tak gorliwie zajęty. — Hej! — zawołał powtórnie — Grünwald, słyszysz.
Grünwald nic nie odpowiadał, ale pracował gorliwie resztkami sił, nie zważając na ból i upływ krwi. Dopiéro kiedy ostatnia obręcz pękła i beczułka rozsypała się, a on nawracał rękoma gruboziarnisty proch, odetchnął pełną piersią i odezwał się:
— Nuchem, pytam się ciebie ostatni raz, czy pójdziesz tam? czy chcesz koniecznie ukrzywdzić moję Małkę?