Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na co mnie twojéj połowy, kiedy będziesz musiał dać wszystko, jak będę miał Małkę. Pewnie jéj oddałeś te pieniądze do schowania. A widzisz, to cię ruszyło.
Rzeczywiście Grünwald, zaniepokojony o córkę, powstał.
— Myślisz, że ona pójdzie za tobą? Ona cię nienawidzi!
— Nie turbuj się o to; już ja znajdę na nią radę. Dziś jeszcze będzie w moich rękach.
To mówiąc, wdział na siebie surdut i zabierał się do wyjścia. Grünwald zastąpił mu drogę.
— Nuchem, ja ciebie nie puszczę — odezwał się z dziką jakąś determinacyą, i rozparł się ramionami u wejścia. Ale Nuchem chwycił go silną ręką za piersi i odrzucił na bok, jak wiecheć słomy. Grünwald zerwał się w téj chwili i pobiegł za nim. — Słuchaj, Nuchem — mówił ochrypłym głosem — jeżeli krok się ztąd ruszysz, ja pójdę za tobą i wołać będę na całe gardło: to jest Roboh Nuchem, złodziéj, którego sąd poszukuje; zgubię siebie, ale i ciebie zarazem, a nie dam zrobić krzywdy memu dziecku.
Nuchem cofnął się; Grünwald był pewny, że go tą groźbą zatrzymał, gdy naraz usłyszał wystrzał i równocześnie uczuł ból w nodze. Zachwiał się i upadł pod ścianę pieczary.
— To tylko dla zabezpieczenia się, żebyś nie szedł za mną — rzekł Nuchem z zimną krwią i za-