Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lowo zdawało się, że świeca gaśnie. To łza stoczyła się po jego twarzy i upadła na świecę. Otarł prędko oczy rękawem i już miał odchodzić, gdy żydówka zaczęła charczéć i szlochać przez sen, rzucała się niespokojnie po posłaniu, jakby mocując się, i nagle zerwała się na równe nogi i wrzasnęła przeraźliwie. Dopiéro światło oprzytomniło ją; spojrzała wystraszonym wzrokiem wkoło, a poznawszy opiekuna swego, przytuliła się do niego, jakby szukając obrony. Serce jéj biło głośno, gwałtownie.
— Co ci jest? co cię tak przestraszyło? — spytał, tuląc ją do siebie.
— Miałam okropny sen. Śniło mi się, że byłam jeszcze tam, w kryminale, że nie chcieli mię puścić, a mnie tak pilno było do niego. Ale oni przecież nie mogą mnie wtrącić znowu do tego lochu, prawda?
— Uspokój się, moje dziecko — mówił z czułością, ocierając chustką kroplisty pot z jéj czoła, i posadził ją na łóżku. Potém przyniósł szklankę wody.
— Masz, napij się, to cię uspokoi.
Usłuchała go i napiła się. Woda orzeźwiła ją, odetchnęła swobodniéj i rzekła:
— Ach, jak ten sen mnie umęczył.
— Połóż się, uśnij — mówił, otulając ją kołdrą troskliwie.
— Ja nie chcę już spać; boję się, żeby mi się