Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Trudno było-by poznać w tej biednéj żydóweczce naszę znajomą Amelią, tak zmieniło ją kilka miesięcy, przebytych w więzieniu. Zeszczuplała, wynędzniała, twarz jéj straciła świeżość i rumieniec, zrobiła się śniadą, tylko oczy czarne, jakkolwiek teraz pozbawione blasku, matową czarnością nadawały całéj fizognomii dziwny jakiś urok i tajemniczy smutek. Niepodobna jéj było minąć, nie zwróciwszy uwagi, tak uderzający i niezwykły był wyraz tych oczu, przysłoniętych długiemi rzęsami. Po chwili odpoczynku wstała i szła daléj w górę, kierując się ku kępie starych lip, pomiędzy któremi czerniał dach kościółka. O kilkaset kroków od kościoła, w otwartém miejscu, na wzgórzu, stała licha karczma, otoczona gospodarskiemi zabudowaniami. Po jednéj stronie sieni była izba szynkowa, a za nią alkierzyk, ciemny od geranii, które zasłaniały prawie całe okienko. Po drugiéj stronie sieni był pokój gościnny, widny, bo oświecony dwoma oknami. Przy jedném siedział jakiś niemłody już człowiek, bez surduta, i szył. Umbrelka zielona rzucała cień na jego twarz wygoloną, tylko pod nosem czerniła się kępka włosów, jakby przylepiony kawałek kwadratowy futerka. Zajęty był tak robotą, że nie uważał wcale, kiedy żydówka przeszła tuż koło okna. Weszła prosto do szynkowni.
— A ty do kogo? — spytała szynkarka, widząc, że ogląda się wkoło, jakby kogoś szukała. — Kogo ty szukasz?