Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XIV.

W miesiąc po tych wypadkach, któreśmy w poprzednim rozdziale opisali, szła drogą, która od Tarnowa wiedzie na górę Świętego Marcina, młoda żydówka, ale bardzo nędznie ubrana i mizerna na twarzy. W polu było posępnie, mglisto, a droga czarna od błota. Wiatr chłodny zrywał z drzew ostatnie liście i rozrzucał je po zoranéj roli, nad którą podlatywały wrony, kracząc niemile.
Żydówka szła dość prędko, ale drogi jéj nie ubywało, bo nogi ślizgały się po rozmiękłéj ziemi. Parę razy ledwie nie upadła. Jeszcze nie doszła do połowy drogi, a była tak zmęczona, że musiała usiąść i odpocząć na ściętéj sosnie pod lasem. Siedząc, patrzała naokoło, ale wzrokiem, w którym nie było duszy; w twarzy jéj była jakaś dziwna martwota i obojętność, siedziała prawie nieruchoma, czasami tylko otwierała usta i wznosiła pierś głębokiém westchnieniem, jakby piła powietrze chłodne.