Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co ci o takich ludzi idzie? — odezwał się aptekarz.
— Ci ludzie to cząstka opinii publicznéj; żyć między nimi z piętnem hańby niezasłużonéj, być wytykanym palcami przez tych, którzy może stokroć mniéj są warci, to boli, to okropnie boli!
Nagle, zwróciwszy się do ojca, spytał:
— I cóż się stało z tym człowiekiem, który cię wtrącił w taką przepaść? Pewnie sprawiedliwość Bozka dosięgła go i ukarała za nas, prawda?
— Ten człowiek żyje, bogaty, otoczony szacunkiem ludzi.
— Nie! przez Bóg żywy, to być nie może! Powiedz mi, gdzie on jest, a pójdę do niego żądać zadosyć uczynienia za krzywdę, którą nam wyrządził! Kiedy Bóg zapomniał ukarać, ja go ukarzę! Jego nazwisko?
— Znasz je dobrze, znasz go dobrze — to bankier Naderman.
— Naderman! — wrzasnął Jan okropnym głosem, aż szyby okien się zatrzęsły. Twarz jego krwią nabiegła. — Naderman! — powtórzył, wznosząc zaciśnięte pięści do góry. — On? I mówią, że Bóg sprawiedliwy — kłamstwo! kłamstwo!
Objął dłońmi głowę i runął z łoskotem na podłogę. Ojciec i aptekarz pospieszyli ku niemu z ratunkiem.
W téj chwili z ulicy odezwał się śpiew księży,