Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Oto moja odpowiedź na takie propozycye.
Nie uniósł się, ani stawiał się hardo. Wziął szybko kapelusz i rzekł:
— Ha, jak chcesz; ale będziesz tego żałować, żeś nie usłuchał mojéj rady.
To powiedziawszy, wyszedł upokorzony z pokoju, nie śmiąc nawet spojrzéć mi w oczy. Stało się to trzynastego Stycznia. Pamiętam dobrze tę datę, wbiła się ona, jak gwoźdź w pamięć moję.
W kilkanaście dni potém, przed samym końcem miesiąca, robiąc obrachunek kasy, spostrzegłem z przerażeniem, że w kasie brakło paczki z pięćdziesięciu banknotami po tysiąc reńskich. Pięćdziesiąt tysięcy reńskich zginęło z kasy, od któréj klucz miałem tylko ja jeden. Gdyby śmierć w téj chwili niespodzianie zajrzała mi w oczy, nie był-bym się tak przeraził, jak owém zniknięciem pieniędzy. Zdrętwiałem cały z przerażenia, w oczach mi się zaćmiło, że nie widziałem przed sobą nic, tylko tysiące jakichś iskier, płomyków wężykowych, a krew do głowy fałami biła. Mało brakło, abym upadł bez zmysłów. Kiedy trochę oprzytomniałem, począłem z gorączkową niespokojnością przerzucać papiery i szukać owych pieniędzy. Niepodobna mi było uwierzyć, aby mogły zginąć. W jaki sposób? Kasę starannie zamykałem zawsze, pokój zaś w którym ona była przykuta do ściany i ziemi, miał drzwi opatrzone także wertheimowskim zamkiem, takiż