Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ko wystarczające utrzymanie, ale pozwalała także zaoszczędzić coś na przyszłość. Słowem, byliśmy szczęśliwi, ja i matka twoja. Szczęście nasze miało się powiększyć twojém przybyciem na świat, gdy wtém nastąpiła katastrofa, co nas wyrzuciła precz daleko z drogi, po któréj szliśmy z takim spokojem i ufnością. Katastrofę tę zgotował nam człowiek, którego nazywałem przyjacielem moim. Żyliśmy z sobą dość blizko, choć usposobienia nasze były całkiem odmienne: ja byłem zawsze skromny w wymaganiach, a nawet marzeniach moich, on zaś ambitny, ryzykowny, żądał wiele od losu i wiele się spodziewał. Był przytém trochę dumny w obejściu z kolegami, despotyczny w zdaniach, lubił wszędzie być piérwszym. Może właśnie dlatego obrał mnie za towarzysza, że ustępowałem mu we wszystkiém, z pobłażliwością słuchałem go i nie obrażałem nigdy jego miłości własnéj. Energiczny, nieugięty charakter jego przystał dobrze do mego usposobienia miękkiego, podajnego, które nie stawiało mu oporu; bierność moja ułatwiła zbliżenie i lubił mnie, jak rzeźbiarz glinę, w któréj odciska swoje myśli. Późniéj dopiéro poznałem się na tém i umiałem trzeźwo osądzić nasz stosunek; ale w czasie, o którym mówię, wierzyłem zupełnie w przyjaźń jego, uległość moja była raczéj wynikiem uwielbienia, które miałem dla jego rozumu i silnéj woli. Tém on mi imponował i wywierał wpływ na