Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dant, biorąc go za słowo. — Zobaczymy się niezadługo. — To powiedziawszy, odszedł w stronę, gdzie doktor i aptekarz zajęci byli ratowaniem Leona.
Adolf tymczasem wracał z miną tryumfatora do zakładu. Choćby był nic nikomu nie mówił, z twarzy jego można było dowiedziéć się o rezultacie pojedynku. Bliższe szczegóły opowiadali sekundanci swoim znajomym, rozumié się, w tajemnicy największéj. W pół godziny tajemnica stała się publiczną, i wiele osób znalazło się niby przypadkiem koło domu, w którym mieszkał Leon, oczekując przywiezienia trupa, bo już za takiego podała go pogłoska. To téż niemałe było zdziwienie, gdy ujrzano nieboszczyka, wychodzącego z powozu. Wprawdzie mało co lepiéj wyglądał od tych, których do trumny kładą, bo twarz była kredowéj białości, i szedł tylko z pomocą doktora i aptekarza, którzy go trzymali prawie na rękach, ale, jak na nieboszczyka, to i to było dosyć zadziwiające. I znowu rozeszła się druga pogłoska, przecząca śmierci, która, zanim doszła do drugiego końca zakładu, głosiła już, że Leon wrócił z pojedynku zdrów zupełnie, w doskonałym humorze, że mu nic nie będzie.
Tymczasem ranny, zaledwie go wprowadzono do pokoju, omdlał z osłabienia i krew powtórnie rzuciła mu się przez usta. Doktor zajął się ratowaniem, ale z twarzy jego zakłopotanéj widać było, że niewiele miał nadziei; chory coraz więcéj opadał z sił i ziębnął.