Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prowadzaniem innych, Grünwald, który kręcił się po ogrodzie i przesadzał drzewka, zbliżył się nieznacznie do siedzącéj i, zajęty niby kopaniem dołu, odezwał się głosem cichym, ale dosadnym:
— Małka!
Dziewczyna ruszyła się nagle, jakby ją co ukąsiło, i ze zmarszczoném czołem spojrzała na mówiącego, wpatrując się ostro, badawczo.
— Nie patrz na mnie, żeby się nie domyślili, że rozmawiam z tobą.
— Ktoś ty? Glos twój przypomina mi kogoś, kogo-bym nie chciała już widziéć więcéj; ale nie, ty nie jesteś moim ojcem — dodała ze wstrętem.
Grünwald widocznie zmieszał się tém odezwaniem córki i nie wiedział, co daléj mówić. Nie spodziewał się, że go nienawidzieć będzie. Żydówka nieciekawą była widocznie, co jéj powié, bo zapadła znowu w ponurą apatyą.
Po chwili Grünwald odważył się znowu przemówić:
— Mam do ciebie zlecenie.
— Od kogo?
Grünwald wahał się, co powiedziéć.
— Od ojca? — spytała. — Nie chcę nic słyszéć, nie chcę go znać więcéj. Ja nie chcę być córką złodzieja.
Żyd z podwojoną siłą począł wyrzucać ziemię z dołu, aż mu twarz nabiegła krwią od wysilenia. Czas jakiś trwało głuche milczenie, słychać było tyl-