Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czy, płaczu, owładnęła ją teraz jakaś martwota. Siedziała po całych dniach nieruchoma, z oczyma zapatrzonemi w ziemię, lub gdzieś przed siebie. Czy to był stan bezmyślnéj apatyi, czy téż jakaś jedna myśl zajmowała ją tak mocno, że na nic więcéj uwagi nie zwracała, trudno to było odgadnąć, bo żydówka nie zwierzała się przed nikim, nic nie opowiadała.
Ojciec nieraz, pracując w ogrodzie, widział ją siedzącą pod murem, z tym szklanym, nieruchomym wzrokiem, i przechodził straszne męczarnie, że nie może zbliżyć się do niéj, pocieszyć jéj, przytulić do siebie. Nieraz zdawało mu się, że patrzy na niego, wtedy dawał jéj jakieś znaki; ale ona, patrząc, nie widziała. Wzrok jéj był, jak wzrok obłąkanego, który widzi tylko utwory własnéj wyobraźni. Widziadła te, które lęgły się w wyobraźni żydówki, musiały być okropne, bo twarz jéj była zawsze ponura, a nieraz wykrzywiała się i marszczyła w sposób, który ją robił straszną. Grünwaldowi krajało się serce na widok boleści ukochanéj córki, a cierpiał tém bardziéj, że jéj pomódz nie mógł. Był tak blizko własnego dziecka, a nie mógł przyznać się do niego.
Parę razy o mało się nie zdradził. Raz, kiedy dowiedział się, że jakaś młoda żydówka chciała się wieszać, ale jéj przeszkodzono, Grünwaldowi wnet na myśl przyszła córka, zerwał się z tampczana i wrzasnął okropnym, rozpacznym głosem: „O, moje biedne dziecko!” Na szczęście nikt nie słyszał tego