Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nem, albo Józefem Czada, lat trzydzieści, wysoki, rudy, włosy kręte, nosi się po węgiersku, a także i po niemiecku. Kto-by wiedział o miejscu pobytu wyżéj opisanych i dał o tém znać do sądu, policyi, lub posterunku żandarmów, otrzyma nagrody sto florenów waluty austryackiej.
Kiedy żandarm ukończył czytanie i zszedł z ławy, gwar, przyciszony na chwilę, zawrzał teraz na nowo, daleko głośniejszy, niż przedtém. Rozpoczęły się żywe rozmowy po wszystkich kółkach. Najgłośniéj rozprawiano pod samą karczmą, gdzie była największa ciżba. Rej wodził tam wójt téj wsi i kilku mieszczan.
— Niezła-by to była rzecz — mówił jeden z nich — zarobić sto papierków. To-by się człek dopiéro podreparował.
— Ba, ino, że to niełatwo złapać takich ptaszków.
— Muszą to być nielada majstry, kiedy ich żandarmi wynaléźć nie mogą.
— Ta to prawda; gdyby to było łatwo, to-by nie obiecywali aż sto papierków.
— Żeby mi ich tak pokazali — odezwał się jeden rzeźnik — to kto wié, czy-bym ich gdzie nie natrafił; człowiek się, panie, włóczy niemało po świecie, tu i tam.
— Ba, ta juści, gdyby wam ich pokazali, to-byście ich widzieli. To-by każdy takiéj sztuki dokazał.
— Mądrala z ciebie. Ja nie mówię, żeby mi ich