Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po niejakimś czasie Leszczycowa zapytała znowu męża:
— Nie wiész, czy wolno się z nią widziéć?
— Nie wiem — odrzekł krótko
Wstała, wzięła chustkę z szafy i kapelusz. Syn spojrzał na nią ponuro.
— Dokąd chcesz iść, matko?
— Do niéj.
— Poco?
— Pocieszyć ją, dodać odwagi biednemu dziecku.
— Nie rób tego. Na co się masz kompromitować. My nie mamy już nic wspólnego z tymi ludźmi, z nią.
— Wszak sam mówiłeś, że ona niewinna, i ja jestem o tém najmocniéj przekonana.
— Zawsze to córka złodzieja.
— Cóż ona temu winna? Czyż dzieci odpowiadać mogą za zbrodnie rodziców?
— Dlaczegoż nie? Jeżeli cnoty rodziców dodają świetności dzieciom i podnoszą ich wartość w oczach ludzi, to słuszna całkiem rzecz, że zbrodnie rzucają na nich hańbę.
Głuche milczenie zapanowało po tych słowach. Matka położyła chustkę na krześle i usiadła, ocierając po cichu łzy.
— Córka kryminalisty, ha! to okropne! — zawołał po chwili Jan, załamując rozpacznie ręce, i rzucił się z jękiem na sofę.