Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A co, widzicie! — mówiła pani burmistrzowa — ja zawsze mówiłam: wypędzić tę żydówkę z miasta! Ona mi się zaraz nie podobała.
— Trzeba-by się zapytać pana Jana, czy ślub będzie w kryminale! O! chciała-bym się teraz z nim gdzie spotkać! Mieli-byśmy o czém rozmawiać! — mówiła tryumfująco Aniela.
— Toż to pójdzie po nosie Leszczycom! — odezwał się burmistrz. — Nie będą mogli pokazać się między ludźmi ze wstydu, że tak tę żydówicę protegowali, w domu u siebie gościli.
— E! trafił swój na swego. Ja-bym tam trzech groszy nie dała, czy i oni w téj sprawie palcy nie umaczali. Żebym była komisarzem, to-bym wszystkich zaaresztowała.
— No, to znowu nie. Bo gdyby tak było, jak mówisz, to-by przecież syn Leszczyca nie dawał sam znać o tém do sądu.
— A kto ich tam wié? może się posprzeczali z żydami i przez zemstę to zrobili.
Kiedy tak rodzina burmistrzów obrabiała con amore sprawę aresztowania żydówki, folgując w tém osobistéj zawiści względem Leszczyców, przyszła ciocia z miasta i, jako nowość, zaczęła im opowiadać to samo.
— Wy tu siedzicie i o niczém nie wiecie, a tam w mieście historye się dzieją.