Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

najmniéj mówi pani, że nie mówi. — I tu znowu roześmiał się ze swego konceptu.
Julia mierzyła go wciąż wzrokiem zadąsanym.
— Jesteś pan szkaradny! niecierpię pana za to, żeś pan śmiał jechać z nami wbrew mojéj woli.
— Ależ, wszak mówiłem pani, że jadę w interesie bankowym, dla zakupna progów kolejowych; a że przypadkiem tak się zdarzyło, że i państwo w tym czasie wybrali się w drogę, to tylko zawdzięczam mojemu szczęściu.
— To szczęście stanie się początkiem pańskiego nieszczęścia.
— Antoni, słyszałeś? Jaka ona paradna — odezwała się bankierowa, i powtórzyła mężowi wyrażenie się córki.
— Pan się śmiejesz? Nie wierzysz pan?
— Bo nie mogę wierzyć, aby pani była tak okrutną i potępiała mię za to, że pragnę jak najdłużéj widziéć panią.
— Masz pan dosyć czasu napatrzyć się mnie w Wiedniu, rozumiesz pan?
— Tu, w tém otoczeniu dzikiéj, romantycznéj natury, wydajesz się pani jeszcze piękniejszą. — Powiedziawszy to, pogładził się po bródce za to, że mu się tak udał ten komplement. Przy téj sposobności błysnął na małym jego palcu dyamentowy pierścionek, przeznaczony widocznie na zamianę z przyszłą narzeczoną. Musiała go dopiéro teraz spostrzedz Julia, bo widok ten rozdrażnił ją.