Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twiała, i dumną była z tego, że się jéj tak udała córka. Niczém były dla niéj największe poświęcenia, ofiary dla zachceń córki. To téż i teraz, jadąc, nie miała czasu nawet myśléć o tém, jakie nudy czekają ich w podkarpackim zakątku po gwarném życiu stolicy, bo zajęta była tylko swoją pieszczotką, i cieszyło ją, że była w humorze takim, jak rzadko. Ile razy Julia odezwała się, lub roześmiała, matka z rozkoszném zadowoleniem i admiracyą poglądała na nią czułém spojrzeniem, a potém zwracała się do męża, jakby mówiła: słyszałeś? patrz tylko na nią, ach! cóż to za lube dziecko. Bankier wtedy, zaproszony na te rodzicielskie gody wymowném spojrzeniem małżonki, podnosił oczy od paznogci, które z zajęciem obrabiał pilnikiem, spoglądał na Julią, potém na żonę, uśmiechał się zadowolony i powracał znowu do paznogci i do myśli swoich.
Oprócz tych wymienionych osób było jeszcze w wagonie parę zgrabnych kuferków ręcznych, torebki podróżne, z których jednę wypchała troskliwość rodziców samemi cukrami i ciastkami, aby jedynaczka, broń Boże, nie umarła w drodze z braku wiedeńskich przysmaczków. Resztę miejsca w siatkach, przeznaczonych na rzeczy, zapełniały okazałe bukiety, któremi znajomi i znajome zasypali ją na pożegnanie według przyjętego zwyczaju.
Julia myślą i oczyma była ciągłe zewnątrz wagonu; czasem tylko zwracała się w głąb’, aby się podzielić jakiémś wrażeniem, lub rzucić pytanie.