Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jakże rozkosznego doznał wrażenia, kiedy, dojeżdżając do stacyi, zobaczył z okien wagonu rodziców i Amelią, czekających na niego w dworcu kolei. Żadna panna, obznajomiona choć trochę z formami towarzyskiemi, nie była-by pewnie odważyła się wyjść naprzeciw młodego człowieka, który jeszcze po formie nie oświadczył się; ale Amelia nie znała form towarzyskich, szła tylko za popędem serca, a to serce nie pozwoliło jéj zostać w domu i czekać, kiedy mogła o kilkanaście minut wcześniéj cieszyć się jego widokiem.
Powitanie jéj z Janem było krótkie: spojrzeli sobie w oczy, podali ręce i w tém spojrzeniu powiedzieli sobie wszystko. Dopiéro w domu, kiedy zostali na chwilę sami (bo ojca odwołał jakiś interes, a matka krzątała się w kuchni około przyrządzenia wieczerzy dla syna), Jan zbliżył się do Amelii, wziął ją za rękę i odezwał się wzruszonym głosem:
— Panno Amelio, nie gniewasz się na mnie, żem użył pośrednictwa matki mojéj do powiedzenia ci tego, co sam powinienem był powiedziéć?
Podniosła na niego oczy, pełne wdzięczności i miłości, i rzekła:
— Ja za to matkę pańską kocham teraz jeszcze bardziéj.
Przycisnął jéj rękę do ust z uczuciem.
— A więc mnie kochasz? Milczysz? Ja chcę to słyszéć z ust twoich.