Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mownemi naukami swemi dokończy zupełnéj edukacyi jéj uczennicy i czekała niecierpliwie przybycia jego.
Piérwéj jednak, nim ksiądz Bonawentura, przybył Jan ze Lwowa. Był on już uwiadomiony przez matkę i o przygotowaniach Amelii do chrztu, i o tém, jak przyjęła wiadomość o jego dla niéj uczuciach. To téż wracał do domu pełen radości i wiary w szczęście. Nie były to już jakieś nieokreślone marzenia, jakie dawniéj przewijały mu się po głowie, jakieś gonienie wiatru w polu, obłoków po niebie. Marzenia jego miały grunt, cel. Kochał i wiedział, że jest kochany miłością cichą, głęboką, a trwałą, na któréj mógł bezpiecznie budować przyszłość swoję. Interesa jego we Lwowie poszły mu także po myśli; miał parę korzystnych posad do wyboru, od niego tylko zależało zdecydować się. Jechał do domu naradzić się w tym względzie; wiedział, że mu radzić będą sami najżyczliwsi, których los jego obchodzi tak, jak jego samego, więc nie wątpił, że radzić mu będą jak najlepiéj. Jechał więc pełen najlepszéj otuchy, wesoły, zadowolony, i piérwszy raz dopiéro uczuł, że wraca do rodzinnego ogniska, gdzie skupiały się wszystkie jego myśli, pragnienia. Po-za tém kółkiem nie miał żadnych; tu był jego punkt ciężkości, treść jego duszy. To téż w miarę, im bardziéj zbliżał się do tego punktu, siła przyciągania działała coraz mocniéj na jego serce.