Przejdź do zawartości

Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mam was teraz dwoje do kochania — mówiła Leszczycowa, tuląc do siebie Amelią. — No, uspokój się, usiądź tu przy mnie i mów, co mi miałaś powiedziéć. Więc przygotowywałaś się do chrztu, i to zapewne w nadziei połączenia się z Janem?
— O, nie, ja nie miałam téj nadziei, a przynajmniéj tutaj, na ziemi. Ale chciałam przynajmniéj tam, w niebie, należéć do niego. Panna Zenobia obiecała mi to.
— Poczciwe dziecko! — odezwała się Leszczycowa, wzruszona tém wyznaniem, tak pełném gołębiéj prostoty, wiary i miłości.
— Ale teraz, mateczko, kiedy już wiész o tém, to ty będziesz kończyć moje przygotowania do chrztu, dobrze? Ja wolę, gdy ty będziesz mi mówiła o waszym Bogu. Panna Zenobia musi nie znać Go dobrze; ona mi Go wystawiała nieraz tak strasznie, ponuro, mówiła mi o jakichś wiecznych potępieniach, okrutnych karach, wystawiała mi świat, jako zły, przewrotny, a mnie się zdaje, że gdyby tak było, toby Pan Bóg nie posyłał na ten świat ludzi, aby ich tylko udręczać życiem, bo to było-by nielitościwie z Jego strony. Mnie się zdaje, że świat jest dobry i piękny, i Pan Bóg nie na umartwienie stworzył tylko człowieka. Prawda? Dlaczegoż miał-by męczyć niepotrzebnie tych, którzy nic złego nie zrobili? Naprzykład ciebie? Ja wiem, że ty sobie inaczéj także wyobrażasz Pana Boga; twój Pan Bóg musi miéć