Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, nie uwierzyłem. Ale teraz oczom moim wierzyć muszę.
— Więc pan przypuszczasz...
— Mój panie — przerwał mu niecierpliwie aptekarz — tu przecież nie potrzeba się bawić w żadne przypuszczenia, bo to widne, jak na dłoni...
— Że ja się kocham? — spytał Jan drwiąco.
— Za pana-bym nie przysiągł, ale że ta dziewczyna zakochana w panu po uszy, to na to daję moję głowę. Dość spojrzéć na nią.
Jan zmarszczył brwi i chciał coś ostro odpowiedziéć aptekarzowi, ale wtém zrównali się z rodzicami, którzy właśnie przystanęli, aby się spytać Jana, czy chce iść ku poczcie.
— Ty odbierzesz list, a my się przejdziemy przy téj sposobności.
— A ja przy téj sposobności pożegnam państwa — odezwał się aptekarz.
— A czemuż pan nie z nami? — spytał Leszczyc.
— Widziałem już raz dzisiaj łysinę pocztmistrza i nie mam wcale ochoty oglądać jéj po raz drugi. Dla was to, państwo, zabawka, a mnie idzie o wstyd. Łysina pocztmistrza, to Waterloo moje, bo na tém polu inwencya moja kosmetykowa doznała klęski. Więc nie chcę rozdzierać sobie serca i pójdę w całkiem przeciwną stronę.
Pożegnał się ze starymi Leszczycami, Amelce się poważnie ukłonił, a żegnając się z Janem, szepnął mu: