Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc nasz?
— I nasz, i nie nasz.
— Jakto?
— Pst! — zawołał żyd, dając znak towarzyszowi, aby milczał — jakieś głosy słyszę.
— Czy myślisz, że zechce nas wydać?
— Kto go wié. To był bardzo uczciwy człowiek, choć...
Znowu urwał rozmowę i nasłuchywał.
— Czym się przesłyszał, ale mi się zdawało, że między temi głosami słyszałem Małkę, cóż? prawda? słyszałeś?
— Tak, to jéj głos i kilka innych.
— Przyszła zapewne tu z Leszczycami. No, to nie mamy się czego bać na razie Trzeba-by nam jednak wyjść z téj kryjówki, bo jeżeli ten Górski przypadkiem poszedł do miasta dać znać żandarmom, to nie bardzo tu dla nas bezpiecznie. Czekaj, ja sam pójdę zobaczyć.
Wyszedł z kostnicy, oglądając się ostrożnie na wszystkie strony, i podnosząc wysoko nogi, brodził, jak bocian, przez zielsko, skradając się pod klomb, z za którego mógł widziéć główną uliczkę cmentarza.
Na uliczce téj stało kilka osób, pomiędzy któremi poznał także swoję córkę, i zajęci byli właśnie owym człowiekiem, z którym żyd przed chwilą spotkał się w kostnicy. Staruszek był jeszcze wystraszony, nieprzytomny. Matka i syn z troskliwością