Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I znowu zaniósł się płaczem. Bolesnym był widok tego staruszka płaczącego. U dzieci to rzecz zwyczajna, u starszych rozrzewniająca, ale starzec płaczący, to coś takiego, co serce rozdziera. Straszna to musi być boleść, która z wyschłego staruszka łzy jeszcze dobywać umié. Zda się człowiekowi, że te resztki łez, wyrwane gdzieś tam z głębi, krwią opłyną, jak ślina suchotnika.
Nikt jednak nie słyszał, ani widział płaczu starowiny, prócz tego nieba błękitnego, na którém leciuchne, białe obłoczki się karbowały, prócz krzyża z pozłacanym Chrystusem na jakimś grobowcu, od którego promień słońca odbijając się mocnym blaskiem, tworzył rodzaj złocistéj aureoli.
Leszczyc co chwila nos siąkał, czy obcierał, a utamować nie mógł płaczu. Gdy wtém naraz przez łzy dojrzał, że pod górę ku cmentarzowi idzie kilka osób. Przyłożył rękę do czoła, zasłaniając oczy od światła, by mógł się lepiéj przypatrzyć, i w nadchodzących poznał syna, żonę i żydóweczkę. Zerwał się wylękły i zsunął z wału do wnętrza cmentarza. Chciał się koniecznie ukryć przed nimi, bo niepodobna było pokazywać się im z oczyma, zaczerwienionemi od płaczu. Musiał taić się z boleścią swoją. Szedł więc spiesznie przez cmnentarz, szukając niespokojnie oczyma miejsca, gdzie-by się schować. Zatrzymał się także w klombie, jak to przedtém zrobili żydzi; ale pusta kostnica, którą ztąd widać było, po