Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchaj, nie potrzebujesz im wcale mówić, że ja jestem u was. Mogło-by się to roznieść po mieście i miałybyście może z tego powodu jakie nieprzyjemności. Ty wiesz, jak tu żydów niecierpią.
— Dobrze, to nie powiem nic.
— Jestem tu tylko dla was, to jest dla ciebie, i nie chciał-bym, żeby kto więcéj o tém wiedział.
Amelka bez trudności przyrzekła ojcu zachować w tajemnicy jego pobyt, i pobiegła do klasztoru.
W drodze spotkała się z Janem. Szedł właśnie po nią. Matkę bowiem zdziwiło, co to znaczy, że Amelka już drugi dzień nie pokazała się, i posłała go dowiedziéć się.
— Matka moja żyć bez pani nie może — odezwał się Leszczyc, witając ją ukłonem — i wszyscy stęskniliśmy się bez pani.
W oczach jego, w których malowała się żywa radość z oglądania jéj, mogła wyczytać, że to nie był oklepany komplement, i czuła, że serce jéj w piersiach rośnie od tych słów. Oczy jéj błyszczały i twarz była ożywiona, promieniejąca, jakby przez nią jakieś cudowne światło przebijało. Janowi nigdy jeszcze nie wydawała się tak piękną. I stara Leszczycowa, gdy ją ujrzała, po serdecznych powitaniach, wyraziła również zdziwienie swoje z powodu zmiany w jéj twarzy.
— Tak tylko szczęście może opromieniać twarze. Musiało cię coś bardzo dobrego spotkać w tym czasie. Prawda?