Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

telna trwoga i wściekłość ranionego zwierzęcia, wrzasnął:
— Kto tu? — i, macając wśród ciemności, chwycił córkę silną dłonią za gardło.
Amelka oniemiała z trwogi, straciła przytomność i dygotała cała.
— Kto tu? — powtórzył żyd i silniéj ścisnął rękę, którą trzymał jéj szyję. Nie mogła już oddychać prawie, ani głosu wydobyć przez ściśnięte gardło; szarpnęła się z wysileniem, by wyrwać się z jego ręki, i szamotała się z nim wśród ciemności; gdy wtém uczuła, że jakieś inne ręce z tyłu chwyciły ją mocno i ciągnęły ku ziemi. Rozpacz dodała jéj sił trochę i z całą mocą, na jaką zdobyć się mogła z obawy o życie, wyszeptała przez ściśnięte gardło:
— Puśćcie mnie! ojcze!
W téj chwili palce, ściskające jéj szyję, popuściły, i równocześnie odezwał się głos, wzruszenia i zdziwienia pełny:
— Czy to ty, Amelko?
— Ja — odrzekła zmęczona pasowaniem się i bezsilna potoczyła się na niego.
— Światła! hej, Sura, światła prędzéj! — zawołał żyd przerażony. — Dawaj prędzéj światła, wody!
Sura, klapiąc pantoflami, pobiegła na górę. Żyd tymczasem uspakajał córkę, która dygotała w jego ramionach, jak zraniony ptak.
— Małciu! moje dziecko, uspokój się. Mów,