Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kobiety w domu same, to o nieszczęście nietrudno. Będzie bezpieczniéj, gdy je dobrze schowam.
— To pocóż zwozisz mi te kosztowności, kiedy się w nie ubrać nie mogę? — spytała nadąsana i chmurna.
— Poco? Abyś wiedziała, że myślę o tobie. Ty pewnie tak o ojcu nie myślisz, jak on o tobie. Gdzie tylko co pięknego zobaczę, to zaraz sobie myślę, jakby w tém było dobrze mojéj Małci, i bierze mię zaraz ochota nabyć to dla ciebie.
— I cóż mi z tego? — mruknęła i, odwróciwszy się, usiadła na kuferku.
— Cierpliwości, moje dziecko. Przyjdzie czas, że te wszystkie kosztowności będziesz mogła pokazywać światu i pysznić się niemi. Tu niech ci się zdaje, że jesteś na popasie w podróży. Niedługo już tego. Może nawet jeszcze przed zimą będę cię mógł ztąd zabrać.
— Już przed zimą? — spytała z przestrachem. — Mnie tu bardzo dobrze.
Żyd ze zdziwieniem spojrzał na nią.
— Przecież niedawno narzekałaś, że tu umrzesz z nudów. Prosiłaś, żebym cię jak najprędzéj ztąd zabrał.
Małka zmieszała się i nie wiedziała, co odpowiedziéć. Rzeczywiście niedawno jeszcze życie w téj mieścinie, na uboczu, w zamknięciu, wydawało jéj się okropném, i niecierpliwie oczekiwała chwili, w któ-