Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

réj ojciec ją ztąd zabierze. Teraz zaś inaczéj jéj się to wydawało, i na samę myśl, że musiała-by ztąd wyjechać, zrobiło się jéj dziwnie smutno. Sama dziwiła się téj zmianie i nie umiała wytłómaczyć się z tego przed ojcem. Zaczęła coś mówić, że się przyzwyczaiła, że takie życie w ukryciu ma także swój powab; ale ojciec nie zdawał się być przekonany tém tłómaczeniem; patrzał badawczo w oczy córki i, biorąc ją zwolna za rękę, odezwał się poważnie:
— Małciu! ty nie jesteś szczerą z twoim ojcem. Spojrzyj mi w oczy. Prawda, ciebie nie samo przyzwyczajenie tak trzyma?
Małka zarumieniła się. Zapytanie ojca rozświeciło nagle tajemnicze ciemności jéj duszy, i przy tém świetle zobaczyła to, o czém nie wiedziała, że jest w niéj. Ojciec widział to zarumienienie, które potwierdziło jego domysły i mówił daléj:
— Wiem; mówiła mi Sura, że do Leszczyców przyjechał ich syn. On może starał się ująć cię pięknemi słówkami? Może ci mówił, że cię kocha?
Dziewczyna, zamiast odpowiedzi, rzuciła się w objęcia ojca, skryła twarz na jego piersiach i wybuchnęła głośnym płaczem.
Żyda przestraszył ten płacz, zmarszczył brwi i spytał surowo.
— Małka, czego ty płaczesz?
— Bo... bo on mi tego nigdy nie powié! — mówiła, łkając.