Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale jaki aksamit? Patrz! w najlepszym gatunku; prawdziwy lioński.
I wziął delikatnie w dwa palce aksamit, podniósł ku światłu, gładził go i mówił:
— Takiego nie dostał-by u nas nawet za dziesięć reńskich. A jak on na tobie będzie pięknie wyglądał!
Zarzucił jéj na ramiona i ułożył w fałdy; potém odstąpił parę kroków i przyglądał się z upodobaniem, przechylając głowę to na jednę, to na drugą stronę.
— I cóż mi każesz zrobić z tego, ojcze? — spytała, przeglądając się w lustrze.
— Co będziesz chciała; jest go tyle, że nawet na suknią wystarczy.
— A tu właśnie jest krawiec, który bardzo dobrze robi.
— Jakto? chciała-byś tutaj, a to dla kogo? Dla Sury? Jak wyjedziemy z téj dziury do dużych miast, to tam będziesz się stroić. Niech to jeszcze leży w kufrze.
To powiedziawszy, zaczął zwijać i pakować aksamit.
— To może i w naszyjnik nie dasz mi się ubrać? — spytała zasmucona i radosny wyraz zgasł na jéj twarzy.
— Co tobie po tém? Jakby cię w tém zobaczono, to-by może jakiemu złemu człowiekowi przyszła ochota zrabować cię. Wasz dom na uboczu, dwie