Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

runkom, które ojciec wyjmował ze szkatułki. Były tam kolczyki w kształcie kół, nabijane rubinami i dyamentami. Takiż sam naszyjnik leżał na aksamitném dnie. Stary wyjął go, zawiesił córce na piersiach i z zadowoleniem przyglądał mu się.
— Będziesz w nim wyglądała, jak księżniczka. Idź, zobacz do lustra, jak ci w nim ładnie.
Wstała i poszła do lustra w pięknych, rzeźbionych ramach, wiszącego w głębi pokoju. Ojciec wziął lampę ze stołu i poszedł za nią, patrząc z dumą i uciechą na swoję jedynaczkę.
— Prawda, że bardzo piękne — mówiła, przeglądając się — zdaje się, że te kamienie ruszają się, że te miliony różnokolorowych szkiełek żyją i skaczą. Musiałeś drogo za to zapłacić.
Żyda twarz, która promieniała radością na widok córki, tak pięknie przystrojonéj, pociemniała nagle i mruknął pod nosem:
— Co ci do tego, co ja dałem.
— I to ma być dla mnie?
— I jeszcze coś więcéj — odezwał się znowu ożywionym głosem.
Poszedł do kuferka, wyjął z niego jakąś paczkę, rozwinął papier i strumień czarnego, lśniącego matowym połyskiem aksamitu wypłynął z pod jego rąk na podłogę, gnąc się w miękkie draperye.
— Aksamit? — zawołała z dziecinną radością.