Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za Atlantyk, i przywiózł z Kordylierów bogate zbiory mchów i porostów. Tak się włożył do tych podróży, że stały się one już prawie nałogiem jego. Na zimę tylko wracał do kraju, porządkował zbiory swoje, układał z notat obszerne odczyty do przyszłych wykładów, a skoro tylko śniegi stajały, uczuwał zaraz niepokój; jak wędrowne ptactwo, coś rwało go w świat; ściągał więc podróżny kufer ze strychu, pakował w niego trochę bielizny, puszkę botaniczną, mikroskop i puszczał się na wędrówkę.
Na jednéj takiéj wędrówce doszła go wiadomość o śmierci profesora; powrócił co tchu do kraju i podał się o profesurę. Miał kilku współzawodników do téj posady, ale nie uważał ich za niebezpiecznych, bo wiedział, że żaden z nich nie miał tych kwalifikacyi, co on; spokojnie więc wyczekiwał rezultatu i nie robił żadnych starań. To téż niemałe było jego zdziwienie i oburzenie, skoro się dowiedział, że jeden z najmniéj może zdolnych, a który miał protekcyą wysoko położonych osób, dostał tę posadę. Można sobie wyobrazić, co się działo w duszy jego, kiedy cel tyloletniéj pracy, wszelkie marzenia na jeden raz upadły. Boleść, gorycz, zniechęcenie opanowały go; nie pokazał wprawdzie tego po sobie, bo nie lubił się zwierzać, skarżyć, ale za to tém silniéj nurtowała boleść w jego duszy i przyprawiła o ciężką chorobę. Zapadł na zapalenie mózgu. Wzięto go do szpitala, bo nie miał nikogo