Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiąc to, zaniosła się spazmatyczném łkaniem.
— Małko, dziecko moje! uspokój się — prosił ojciec, tuląc płaczącą do siebie — no, ty głupia, słyszysz, nie płacz, bo... bo będę się gniewał na ciebie.
Ale, zamiast się gniewać, sam zaczął coprędzéj nos ucierać i osuszać prędko chustką łzy z oczu.
— A widzisz, ojcze, że ty sam czujesz, że to źle, i ty wiész dobrze, że to zły człowiek. O! to musi być bardzo zły człowiek, kiedy ja go tak nienawidzę. Zobaczysz, ojcze, że cię nieszczęście jeszcze spotka jakie, jeżeli nie odsuniesz się wcześnie od niego.
— Ba, żeby to można!
— Dlaczego nie można? Powiedz, co jest między wami?
— Na co ci to wiedziéć — mruknął żyd niechętnie. — To ci powinno wystarczyć, że ten człowiek, jak zechce, może mnie zgubić.
— Taki nędzny komisant jakiegoś handlowego domu?
— Szkodzić może i robak, a pomódz i największy mocarz czasem nie może.
— I cóż ci może zrobić?
— To, że ani-byś ty mnie nie widziała, ani ja ciebie.
Głos mu drżał, gdy to mówił, i był przesiąkły