Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja nie chcę ani udawać; nie chcę go znać. Weź i oddaj mu ten pierścionek — mówiła daléj, ściągając z pośpiechem pierścień z palca — ja nie chcę go więcéj nosić.
— Małka, co ty głupia wygadujesz? Chcesz zgubić mnie i siebie?
— To nie prawda. Ten człowiek nie może miéć takiego wpływu, abyśmy się go obawiać mogli. A jeżeli ci idzie o zyski ze wspólnictwa, to ci powiem, że ja wolę być biedną, nic nie miéć, pracować ciężko, aby tylko nie nazywać się więcéj jego narzeczoną.
Żyd w milczeniu słuchał téj gwałtownéj mowy córki, a czarne oczy trzymał sztywnie w nią utkwione; niewiadomo, czy ją badał, czy nad czémś myślał głęboko, a wśród tego niespokojnie przebierał palcami po brodzie. Kiedy córka mówić przestała, on jeszcze namyślał się i dopiéro po jakimś czasie zapytał powolnym głosem:
— Powiedz mi, Małka, kto ciebie namówił do tego?
— Mnie nikt nie namówił.
— Jak ojca kochasz?
— Jak cię kocham, ojcze! tylko ja sama brzydzę się sobą, gdy pomyślę, że ten szkaradny człowiek ma prawo nazywać mię narzeczoną swoją. Zdaje mi się wtedy, żeś mnie sprzedał jemu, i nie mogę się utulić z żalu.