Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o zdrowie choréj. Żyd słuchał, a przynajmniéj udawał, że słucha z wielką uwagą, nie spuszczając oka z córki. Więcéj jednak, zdaje się, patrzał, niż słuchał. Kiedy skończyła, pogłaskał ją z uśmiechem po twarzy i rzekł żartobliwie:
— Jak widzę, to ja będę musiał procesować tę panią Leszczycową, że mi cię całkiem zabrała dla siebie, a ojcu nie zostawiła ani kawałeczka serca.
— O, to nie prawda. Ja cię zawsze kocham.
— Ale już tak nie tęsknisz, jak dawniéj, nie wyglądasz z niecierpliwością mojego przyjazdu. A widzisz? A ja, niéma godziny, żebym o tobie nie myślał. No, chodź tu, siądź na kolanach i pobaw się moją brodą, jak to dawniéj zawsze zwykłaś była robić. Widzisz, tak dawnośmy się nie widzieli... trzy tygodnie będzie jutro.
Chciał jeszcze daléj coś mówić, gdy nagle córka zerwała się z jego kolan, spojrzała mu bystro w oczy i zapytała:
— Ale on nie przyjechał, prawda? Niech się nie waży przyjeżdżać! ja go nie chcę więcéj widzieć — i zrobiła twarzą grymas, wyrażający obrzydzenie.
— Małko, co się tobie stało? — spytał łagodnie ojciec, nie mogąc zrozumiéć tego niespodziewanego wybuchu gniewu przeciwko narzeczonemu.
— Wszak wiesz dobrze, że ja go nie cierpię.
— To téż ja nie przymuszam cię, abyś go kochała; ale udawaj chociaż.