Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w objęciach swoich. Był to niemłody już, krępy, silnie zbudowany żyd, z rumianą twarzą i szpakowatym, krętym włosem.
— Małka, a ty gdzie tak biegniesz? Jesteś cała spocona.
Mówiąc to, dobył prędko chustki i z troskliwością zaczął obcierać jéj twarz i czoło; a wśród tego mówił daléj głosem rozmiękłym od uczucia:
— Nie rób tego nigdy, Małka! mogła-byś się zaziębić. Mogło-by z tego wyniknąć wielkie nieszczęście. Chodź, usiądź tu, odpocznij sobie.
Chciała coś mówić, czy zapytać się; ale jéj zamknął usta.
— Nie mów, Małciu, bo jeszcze oddechu złapać nie możesz. Wiem, co mi chcesz powiedziéć: że wracasz od Leszczyców. Ona podobno była bardzo chora? Mówiła mi Sura, żeś tam u niéj po całych nocach siadywała. Czy ci to nie szkodziło tylko? Zmizerniałaś trochę.
— To nic; za kilka dni przyjdę do siebie; ale za to ją wyratowaliśmy — mówiła z żywą radością — doktor powiedział, że już niebezpieczeństwo minęło.
— To dobrze, to bardzo dobrze, bo to uczciwa kobieta; szkoda-by jéj było. I cóż to za choroba była?
— Bardzo ciężka choroba — i tu Amelka zaczęła mu z najdrobniejszemi szczegółami opowiadać cały przebieg choroby, jéj najniebezpieczniejsze momenta, przedstawiając mu żywo swoje obawy i troski