Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Znowu ten Schmidt. Uwzięłaś się męczyć mnie tém nazwiskiem, które, wiész, humor mi psuje zawsze. Ja umrę kiedy na tego człowieka! On widocznie postanowił zamęczyć mnie. Turkotem machin swoich zakłócił spokój moich najpiękniejszych ustroni, zadymił, zakopcił mi łasy i ogrody, zapowietrzył całą okolicę temi fabrykami. Och! nienawidzę tego człowieka!
Jerzy spójrzał niespokojnie na Adolfa, jak przyjmie te słowa. Adolf słuchał spokojnie, z oczyma spuszczonemi ku ziemi.
— Ależ tu nie tyle o Schmidta idzie, jak o Salkę — rzekła Zofia niekontenta, że jéj przerwano.
— Jakiż związek ma Salka z tym człowiekiem?
— Wiecie państwo, że w przeszłym tygodniu był u Schmidta wielki pożar.
— Nie tak wielki, skoro nie uciszył tych przeklętych machin — mruknął baron.
— Otoż w pożarze tym o mało Salusia nie straciła życia. W przestrachu bowiem schroniła się do piwnicy, gdzie był skład nafty. Biedną dziewczynę czekała śmierć okropna, bo ogień po schodach zbiegał już do piwnicy, z której nie było wyjścia. Przez okratowane okienko wołała nieszczęśliwa pomocy; ale nikt nie chciał się odważyć zbliżyć do niéj, bo spodziewano się, że lada chwila nastąpi explozya. Gdy wtém zjawia się człowiek — ale