Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

względem niego. Nawet naczelnik stacyi, wyszedłszy z biura i ujrzawszy go, z uprzejmym ukłonem zbliżył się do niego.
— A, pan Schmidt! — rzekł, witając staruszka. — Cóż pana do nas sprowadza? Czy nowy transport cynku wysyłasz pan do Wrocławia?
— Nie, panie. Czekam na mego chłopca.
W słowach tych przebijała się duma, radość, zadowolenie.
— Dwanaście lat go nie widziałem — mówił dalej — nie chciałem bowiem, aby sobie przerywał naukę. Skończył politechnikę w Paryżu, potem był na praktyce w Londynie, zwiedził i Nowy York, a teraz wraca do domu.
— I obejmie pańskie fabryki, a pan będziesz mógł sobie wypocząć? Co?...
— Tak układałem sobie dawniej. Ale teraz, po głębszej rozwadze, widzę, że szkoda — by było chłopca obrócić do tego — Dla człowieka z takiem wykształceniem, jakie on ma, tu niema pola do działania. Fabryki moje nie mają wielkiej przyszłości, nie mogę ich rozwinąć tak, jakbym chciał, bo niema miejsca.
— Więc baron zawsze uparty i nie chce panu ustąpić parku?
— Nie chce — odrzekł krótko i z widocznem niezadowoleniem Schmidt.
— I niema sposobu skłonienia go?