Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spektując jego kaprysy. Ty uważasz go za dziecko, ja chciał-bym w nim widziéć męża dojrzałego.
— My go tutaj uważamy za coś więcéj: za istotę wyższą.
— I kadzicie mu bez litości. Nic sądziłem, że tacy, jak ty, mój Jerzy, żyją jeszcze na świecie... Jeżeli takich jest jeszcze dosyć, to nie dziwię się, dlaczego poeci nasi, odurzeni ich pochwałami i czołobitnością, nucą jak pijani, nie wiedząc sami, czego chcą i gdzie idą. To téż potęga słowa zatraciła się wśród stosów wierszy, jakiemi ci panowie zarzucili świat.
— Nie znasz całéj głębokości talentu Maurycego, równając go z tą plejadą.
— Znam go lepiéj, niż wy tutaj; i dlatego gniewa mnie, że talent taki poszedł wygodnym, ubitym gościńcem za innymi, zamiast innych pociągnąć za sobą na przód.
— Więc znałeś Maurycego? — spytał Jerzy. — A mnie się zdawało, że w wagonie zachowywaliście się, jakbyście się nigdy przedtém nie widzieli...
— Bo téż on mnie mógł nie znać; ale ja go znałem, i to wtedy, gdy talent jego zrywał się na inne poloty, jak orzeł ku słońcu. Dziś z talentu tego została piękna forma i błyszcząca fantazya, która bawi zmysły i zachwyca marzycieli... Ale też wtedy inne sternicze gwiazdy świeciły mu. Było to w Zurychu. Kółko młodzieży zacnéj, zapalo-