Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zauważył, że Jerzy był nieco zakłopotany i roztargniony.
— Może nie w porę się zjawiłem? — odezwał się z otwartością. — Masz zapewne jakie ważne zajęcie?...
— Byliśmy w ogrodzie. Maurycy czytał nam swój ostatni utwór: „Synowie ducha“. Prześliczne!
— W takim razie wrócimy do ogrodu. I ty nie stracisz, i ja skorzystam przy téj sposobności.
Mówiąc to, wziął kapelusz i postąpił ku drzwiom. Jerzy spójrzał takim wzrokiem na niego, jakby coś okropnego popełnił i zatrzymał go za rękę.
— Co robisz?! Czy sądzisz, że Maurycy zezwolił-by na coś podobnego? Ja sam, jedynie przez protekcyą żony przypuszczony zostałem do słuchania. Tu jedna tylko Irenka jest w łaskach u naszego poety; ona jedna umié uprosić go, aby z nami dzielił się skarbami swojéj fantazyi.
— Wszak te skarby kiedyś publikowane będą dla wszystkich; dlaczegóż więc są tak pilnie strzeżone? — spytał Adolf z ironicznym uśmiechem.
— Być może, iż to kaprys dziecinny, który jednak w takim człowieku uszanować trzeba.
— Kaprys dziecinny u człowieka, który ma niby przewodniczyć ludziom.
— Lekceważysz taki talent... — rzekł urażony i zgorszony Jerzy,
— Nie, mój drogi... to ty go lekceważysz, re-