Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdaje się, zauważył to zdziwienie, bo wnet się odezwał:
— Dziwisz się zapewne, mój Adolfie, zkąd ja przychodzę do rezonowania o tych rzeczach, któremi tylko uczeni się zajmują. To téż nie z siebie je wysnułem; zawdzięczam to naszemu pastorowi. Wiele winienem temu człowiekowi — tak, człowiekowi, bo w istocie zasługuje na tę szczytną nazwę. On-to oświecił mnie w wielu kwestyach, o których wyobrażenia nie miałem; jego rozmowom zawdzięczam, że dziś widzę daléj świat po-za dymami moich fabryk; dom jego był dla mnie szkołą, a ciekawość moja przymusem szkolnym. Od niego dowiedziałem się, co wy nazywacie poezyą, ideałnością, jak wykoszlawiliście te pojęcia, jakie kaleki zrobiliście z tego. Czytałem potém kilka książek, których mi pożyczył, i zdziwiłem się, jak mogą ludzie trawić czas nad czytaniem ich, a cóż dopiero nad pisaniem. Udzieliłem mu swych uwag w tym względzie, — śmiał się pobłażliwie z ich naiwności, ale nie mógł zaprzeczyć im trafności. Wyczytałem w tych książkach, jak ci wasi poeci cudownie umieją opisywać zbrodnie, cudzołóztwo, zdenerwowane natury i — robić z tego błota bohaterów. Doprawdy, czytając te banialuki, człowiekowi wstyd, że jest tak prozaicznie porządnym człowiekiem. Według tych chorobliwych pojęć, człowiek pracujący regularnie i dający pieniądze do kasy