Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu na wystawę ogrodniczą do Hohenheimu, czy Erfurtu, i sprowadził ztamtąd kwiatów i roślin za dwadzieścia tysięcy. Rozumiész ty takiego bzika? Dwadzieścia tysięcy!... to znaczy ośm domków, w których szesnaście familii znalazło-by wygodne pomieszczenie na całe życie; a on to wyrzucił na kwiaty, na trochę zielska, z którego роłowa zniszczeje od zimna, a drugą będzie pasł swoje oczy i swoje próżność, dopóki mu się nie sprzykrzy. I ci ludzie nazywają to poezyą, idealnością! Ze wstrętem patrzą na nasze fabryki, wynalazki, stowarzyszenia, które, jak oni utrzymują, zmateryalizowały społeczeństwo i odzierają świat z najpiękniejszych złudzeń i wszelkiéj poetyczności. Bodaj czart zabrał tę ich poezyą, wylęgłą w ciemnościach średniowiecznych przesądów i w zamkach rabuśników rycerzy, co kupców obdzierali po drogach i kościoły stawiali Panu Bogu.
Adolf ze zdziwieniem przysłuchywał się mowie ojca w któréj, lubo niezgrabnie i w nieudolnéj formie, kryła się głęboka prawda. Nie uderzyła go nowość téj prawdy, bo sam nieraz szczegółowo badał ten nienaturalny, patologiczny stan, będący w tak nienaturalnym stosunku do rzeczywistości i prawdy; ale dziwiło go, zkąd ojciec jego, człowiek zajęty codzienną pracą, przyszedł do tych pojęć, do tak zdrowego na nie poglądu. Ojciec,