Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Sądziłem, żeś się z nim widziała.
— Ja?
Nieczyste sumienie znowu przeszyło obawą jej serce.
— Cóżby w tem było dziwnego — rzekł Jerzy spokojnie. — Maurycy wolał zawsze twoje towarzystwo, niż moje. Od pewnego nawet czasu uważam widocznie mnie unika. Ogromnie stracił na humorze. Zaczynam być niespokojnym o niego. Musi mieć jakieś głębokie zmartwienie. Czy ci nie mówił co o tem?
Pytania Jerzego na torturach rozpinały serce Ireny; Jerzy bezwiednie ranił ją najboleśniej. Rada była co prędzej skończyć tę męczącą rozmowę i odezwała się:
— Zdaje mi się, że będzie to jeden z kapryśnych objawów humoru jego... Wiesz, jak jest drażliwym, jak mało mu potrzeba, aby się zasępił.
— To prawda; ale tym razem powód jego smutku zdaje mi się być ważniejszym. Chodzi jak błędny, nieprzytomny. Wczoraj byłem w jego pokoju... nie zastałem go. Na biurku leżał papier, na nim jakieś wiersze. Zbliżyłem się przez ciekawość i wiesz, co przeczytałem?
Irena wyczekująco wpatrzyła się czarnemi przepaścistemi oczyma w twarz męża.
— Tytuł wiersza był: Mój testament.