Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Со tobie jest? — spytał Jerzy, biorąc ją za rękę.
Ręka jej drżała.
— Wszedłeś tak nagle — odrzekła, zbierając przytomność.
— Przepraszam cię. Słyszałem, żeś słaba i chciałem się dowiedzieć, co ci jest.
— Silny ból głowy, nic więcej. Dlatego chciałam się przejść trochę.
— Chodźmy więc.
— Skoroś przyszedł, możemy i tu zostać. Tylko otwórz okno.
Jerzy poszedł spełnić jej życzenie. Ona tymczasem szybko dobyła zegarka i spojrzała. Było już dziesięć minut po dziewiątej.
— Jaka noc ciemna i parna. Zdaje się, że będzie deszcz — odezwał się Jerzy, patrząc w ogród. Potem spytał, zwracając się ku niej; — Czy nie wiesz, gdzie jest Maurycy?
Pytanie, tak proste i naturalne, w tej chwili zmieszało ją; czuła, jak krew biła jej do głowy. Zdawało się jej, że Jerzy odkrył ich schadzkę. Spojrzała mu niespokojnie w oczy, chcąc go wybadać. Ale w tлvarzy Jerzego nie zdradzało się najmniejsze podejrzenie. To dodało jej odwagi.
— Zkądże ja miała-bym wiedzieć, gdzie Maurycy znajduje się w tej chwili? — rzekła, wzruszając ramionami.