Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przez cały następny dzień Maurycy unikał spotkania się z nią. Przed wieczorem wyszedł na dalszy spacer za wieś i, okrążywszy duży kawał pola, zbliżał się z przeciwnej strony do ogrodu groblą między stawami. Już dobry zmrok był, kiedy wszedł w grabową aleję.
Było to właśnie w chwili, w której Salusia, przyprowadziwszy Adolfa, zostawiła go w alei grabowej, a sama poszła uwiadomić swą panią.
Adolf czuł się upokorzonym sytuacyą, w jakiej go życzenie Zofii obecnie postawiło. Wstydziło go, że musi potajemnie skradać się do obcego domu i kryć się przed wzrokiem ludzkim. Nawet nadzieja zobaczenia Zofii nie osładzała przykrości położenia. Dałby był wiele za to, żeby w inny sposób mógł się zbliżyć do niej. Ale to było niepodobnem. Musiał więc zgodzić się z losem i niecierpliwie czekał powrotu Salusi.
Wtem posłyszał czyjeś kroki, nie od strony pałacu, ale od stawów i niezadługo przy wejściu do alei, na tle nieba zarysowała się postać mężczyzny. Adolf, bojąc się być spostrzeżonym, cofnął się prędko i, wysunąwszy się z alei, przeszedł gazon i skrył się za altanę. Była to właśnie owa chińska altana. Wnętrze jej stanowił sześciokątny pokoik, którego ściany rznięte były w przezroczyste arabeski i róże. Naokoło altanki szła galeryjka, otoczona słupkami, na których się wspierał