Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Już ja sam powiem, jak będzie potrzeba... — odrzekł nieco zniecierpliwiony obecnością i pytaniami.
Rządca zrozumiał to i cichaczem wyniósł się za drzwi, deliberując nad tém, co się mogło stać baronowi, że jest w tak kwaśnym humorze.
Baron po jego odejściu stał długo jeszcze na jednem miejscu. Papier obracał machinalnie w ręku i namyślał się, co zrobić. Po tém, co Schmidt zrobił dla mieszkańców Zalesia, jego czyn, tyczący się zburzenia walów, mniéj strasznym już wydawał się baronowi; począł wątpić potrochu o złych intencyach jego.
Zanosić skargę do sądu na człowieka, który tyle dobrego wyświadczył nieszczęśliwym, wydawało mu się dziwnie nieszlachetnie. Ale znowu puścić całą tę sprawę лу zapomnienie, znieść w milczeniu tryumf Adolfa, było-by to upokorzeniem, uwłaczało-by jego stanowisku, kompromitowało go w oczach ludzi. Baron tedy był na rozdrożu i wahał się, którą pójść drogą.
Namyślając się, przechadzał się po pokoju, potém wyszedł na balkon, następnie w ogród. Papier trzymał ciągle w ręku, czasami odczytywał go, przystanąwszy, potem składał i szedł daléj krokiem nierównym, jak nierówne były myśli jego.
W tém posłyszał na gościńcu, za ogrodem,