Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że plony niema sic co oglądać, bo grad równie i nas nie oszczędzał...
— To dać pomoc w gotówce...
— Ależ jasny panie...
— Żadnych ale... — rzekł baron ze stanowczością. — Ja nie chcę, żeby się moimi ludźmi ktoś inny miał opiekować... Barona stać jeszcze na to, by mógł im dopomódz...
Rozkaz był tak stanowczy, że rządca zamilkł i ukłonił się posłusznie. Nie mógł pojąć, eo się stało baronowi; nigdy jeszcze z taką energią i siłą nie przemawiał do niego.
W interesach baron zwykle okazywał brak decyzyi i miękkość. Dziś zdobył się na sprężystość i stanowczość; wziął na kieł. Czyn Schmidtów był ostrogą, która podrażniła leniwstwo jego, ociężałość, i rozruszała go. Czyn ten kłuł go, niepokoił i gniewał. Lubo nie mógł nie przyznać, że to był czyn wcale szlachetny, jak na fabrykantów i spekulantów.
Następnego dnia rządca przyniósł mu gotowy już pozew. Baron niekontent był widocznie z tej zbytniej gorliwości jego. Wziął z rąk jego papier i, nie mówiąc nic, odwrócił się ku oknu.
— Czy jasny pan sam zawiezie ten pozew?.. — spytał rządca nieśmiało.
— Dlaczego?...
— Bo może-by kazać konie założyć...