Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i wyrównał jéj bieg. Była to robota kosztowna która jednak teraz sowicie się wypłaciła.
Schmidt ze spokojem patrzał na rozhukane, żółte, spienione fale rzeki, które z wściekłością tłukły się, szumiały i przewalały w kamienném łożysku. Rzeka nie podniosła się nawet do połowy tam. To téż syn jego mógł bezpiecznie i bez obawy śpieszyć na pomoc zagrożonym wieśniakom z Zalesia. — Zręczny, przytomny i energiczny, kierował dzielnie obroną, ratował nieszczęśliwych z niesłychaną odwagą. Ponieważ głównym powodem nieradności był brak łodzi, Adolf posłał natychmiast do fabryk i kazał tratwy, przygotowano na brzegu do spławu cynku, spuścić na rzekę. W ten sposób kilka tratew spłynęło z biegiem rzeki na pomoc. Była to pomoc wielka, gdyż na tratwy chwytano pływające sprzęty, naczynia i przewożono je na bezpieczne miejsce. Adolf sam stał przy jednym sterze i baczny wzrok rzucał na wszystkie strony, wydając rozkazy. Wszystkich oczy były na niego zwrócone; kobiety, stojące na brzegu, ze łzami wdzięczności wyciągały do niego ręce i dziękowały, błogosławiąc wybawcę.
Jednak pomimo tak dzielnéj i energicznéj pomocy, jaką niósł Adolf ze swymi ludźmi zagrożonym mieszkańcom, położenie stawało się coraz okropniejszém. Woda przybywała ciągłe i podnosiła