Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

klęski w téj okolicy, nie umieli sobie radzić, bronić się przed natarczywością rozszalałego żywiołu; to też większa część mizernego dobytku wieśniaków poszła z wodą. Niebezpieczeństwo wzrastało, gdyż burza za burzą, jak procesyą, przechodziły codzień, woda coraz bardziéj wzbierała i przestrach zwiększał się. Biedny lud, wylękniony, zrozpaczony, lamentem tylko i modlitwą radził sobie; środków obrony nie było żadnych, ze dworu żadnéj pomocy, gdyż dworscy ludzie zajęci byli pilnowaniem i wzmacnianiem wałów parku, które woda podmulała i przerwać usiłowała w kilku miejscach. Baron wyznaczył nagrodę służbie, jeżeli ochroni park od zalewu. Woda, dostawszy się do parku, porobiłla-by okropne spustoszenia i poniszczyła-by niechybnie, z taką starannością przez tyle lat zaprowadzane przez barona, ulepszenia. To téż służba, wszyscy domownicy i oficyaliści, zajęci byli dzień i noc obroną wałów. Wieś zostawiono na pastwę wylewu.
Na szczęście, młody Schmidt, dowiedziawszy się o niebezpieczeństwie wieśniaków, pośpieszył ze swymi ludźmi na pomoc; a mógł to tém łatwiéj uczynić, gdyż u nich nie było niebezpieczeństwa. Wprawdzie ta sama rzeka, która tu takie spustoszenie robiła, przepływała powyżéj przez ich fabryki; ale przezorny Schmidt, zakładając fabryki, zamknął rzekę w wysokiém, kamienném korycie