Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakto... nie wierzysz, że matka twoja oburzyła-by się na to?.. Powiem ci więcéj. Pisząc do mnie na kilka godzin przed śmiercią, w których odzyskała przytomność, poleciła mi czuwać nad tobą i strzedz cię od podobnego kroku, który jéj zatruł całe życie i stał się przyczyną jéj choroby... Matka twoja zrobiła mezalians i gorzko odpokutowała za to zapomnienie. Dlatego na śmiertelném łożu pamiętała, by córkę zastrzedz od tego.
— To nie prawda... — rzekła pogardliwie.
Wargi jéj wzdęły się z odrazą, jakby się napiła gorzkiego lekarstwa. Z takiém obrzydzeniem przyjęła słowa barona, które uważała za kłamstwo, ułożone dla zwiedzenia jéj.
— Przekonam cię... — rzekł baron, który odgadł myśl jéj, i poszedł do swego gabinetu. Niezadługo wrócił ztamtąd, trzymając w ręce kawałek pożółkłego papieru i wręczył go Zofii.
Ta przeczytała powoli i uważnie list cały. W miarę im dłużéj czytała, twarz jéj posępniała, jakby ją kto coraz większemi cieniami obrzucał. Potém ręce jéj wraz z listem opadły ciężko na kolana i boleśnie jęknęła:
— O! matko!..
— Umierającéj przysiągłem dotrzymać słowa — mówił baron uroczyście. — Widzisz więc, że jestem związany i choć-bym nawet wbrew zasadom