Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Za nic w świecie nie był-by powiedział doktorowi istotnego powodu.
— Czy może jaki powód moralny... jakie cierpienie...
— Wątpię... Wszyscy ją tutaj tak kochamy...
— W takim razie — mówił doktor — będzie to powód czysto fizyczny, wielka niedokrewność...
— Tak... tak... tak... i ja się domyślam... — Potakiwał baron, gdyż mu na rękę była taka explikacya choroby, zdejmowała mu bowiem kamień z serca, uwalniała go od wielu wyrzutów. — Tak, tak... niedokrewność... — powtarzał.
— W razie, gdyby się stan pogorszył, apatya mogła-by przejść łatwo w melancholią... i to jest, czego się obawiam... Nie uważałeś pan, czy usposobienie chorej już dawniej nie było skłonne do tego stanu, w jakim jest obecnie?..
— Nigdy. Była zawsze żywą, wesołą...
— To dobrze. Wrodzone bowiem usposobienie do ponurej zadumy, odziedziczona po rodzicach skłonność do tego, czyni nieraz chorobę tę nieuleczalną.
Baron zbladł znowu na te słowa. Matka Zofii umarła w domu obłąkanych na melancholią. Doktor ani wiedział, jak silnie słowa jego, spokojnie i obojętnie wypowiedziane, ugodziły w barona; śmiertelna trwoga o Zofią owładnęła go znowu... Nie przyznał się jednak przed doktorem do powo-